Z wielką przyjemnością przedstawiamy tłumaczkę i znawczynię ilustracji książkowej Iwonę Czaplę.
Przetłumaczyła dla nas Pani „Pomysł za milioooooon” Kateriny Sad. Czy również Panią uwiodły przedsiębiorcze kaczki?
Tak. Książka o przedsiębiorczych kaczkach bardzo mi się spodobała. Myślę, że poza tym, iż kaczki z ilustracji Kateriny Sad są przeurocze, to jest to też książka mądra, z pozytywnym przesłaniem, pokazująca dzieciom, że z każdej trudnej sytuacji można znaleźć jakieś wyjście. Czasami trzeba w to włożyć trochę pracy, ale rozwiązanie zawsze się znajdzie. Nie bez znaczenia jest tu również pomoc innych i działanie w grupie. Ważna jest pomysłowość, chęć do pracy i chęć rozwoju własnych umiejętności. Kaczki nie zastanawiały się nad tym, ile trudności się przed nimi piętrzy, ale po prostu działały.
Tak, książka jest dobra na wielu poziomach – zarówno pod kątem ilustracji, jak i treści. Uważam, że ma głęboki przekaz.
Nareszcie docenia się pracę osób zajmujących się przekładem literackim. Jakie są Pani doświadczenia jako tłumaczki? Czy zdarzały się projekty trudne? Wśród tłumaczy krążyło kiedyś powiedzenie, że może być albo wiernie, albo ładnie – czy zdarzały się takie przypadki?
Bardzo ważne jest docenienie pracy tłumaczy. Niejednokrotnie to pisanie książki na nowo. Cieszy mnie, że wydawnictwa zaczynają to dostrzegać, a niektóre, jak Tatarak, nawet umieszczają nazwisko tłumacza na okładce, co nie jest jeszcze standardem.
Jeśli chodzi o twierdzenie, o którym Pan wspomniał, to może być i wiernie, i ładnie. Wszystko zależy od książki i języka, z którego się tłumaczy. Zależy też, co rozumiemy przez pojęcie „wiernie”. Dosłowne tłumaczenie rzadko jest możliwe, ale dość wierne – owszem. To bardzo szeroki temat i chyba na osobną rozmowę.
Osobiście od lat zajmuję się głównie tłumaczeniami literatury fantastycznej, zarówno fantasy, jak i science fiction. Jest to o tyle trudne, że w takich tekstach często pojawiają się wymyślone na potrzeby świata przedstawionego słowa, których nie da się dokładnie przełożyć. Trzeba je zatem wymyślić na nowo, uważając przy tym, żeby nie zatraciły swojego oryginalnego znaczenia. W tego typu literaturze pojawia się też sporo terminów technologicznych, albo takich, które nie są już w języku współczesnym używane, a dotyczą np. średniowiecznej broni. Niejednokrotnie, żeby dobrze przetłumaczyć książkę, muszę sporo czasu spędzić na zdobywaniu wiedzy w zakresie terminologii z danej dziedziny. Praca tłumacza bardzo często nie ogranicza się jedynie do znajomości języka, lecz wymaga również sporej wiedzy ogólnej i umiejętności wyszukiwania tego, czego nie wiemy. Miałam kiedyś naprawdę trudny projekt, gdyż zawierał terminologię żeglarską, która jest mi zupełnie obca. Musiałam zasięgnąć konsultacji w tym zakresie. Ponadto w książce użyto nazw geograficznych, które już nie funkcjonują, a do tego były to nazwy lokalne. Korzystając z opisów zamieszczonych w powieści, sama zlokalizowałam niektóre miejsca na mapie i małymi krokami dotarłam do ich nazw. Kolejną trudność w tej samej książce stanowiły cytaty poprzedzające każdy rozdział. Musiałam sprawdzić, czy istnieją polskie tłumaczenia książek, z których pochodzą, a jeśli tak, to je odnaleźć. Nie były to popularne utwory, więc kilka dni spędziłam w bibliotece na ich wyszukiwaniu. A było tego sporo. Ten projekt należał chyba do moich najtrudniejszych, zwłaszcza że książka liczyła prawie 700 stron.
Czy trudno tłumaczyć książki dla dzieci?
W tłumaczeniu książek dla dzieci za największą trudność uważam użycie odpowiedniego, przystępnego dla małych czytelników języka. Pewnie z każdą książką nabiera się wprawy, ale na szczęście istnieją też korektorzy, którzy czytają nasze tłumaczenia i mogą zasugerować odpowiednie zmiany. W przypadku wydawnictwa Tatarak praca z korektorką była super! Zgodziłam się ze wszystkimi drobnymi zmianami, które wprowadziła.
Prowadzi Pani na Facebooku fanpage dotyczący ilustracji książkowej –Teatr Wyobraźni. Dla wielu osób książka zaczyna się od okładki. Jakie ilustracje (i książki) lubi Pani najbardziej?
Dla mnie niezwykle ważne są zarówno okładka książki, jak i znajdujące się w niej ilustracje. Myślę, że większość osób zwraca uwagę na okładkę, więc to bardzo istotny element książki. To coś, co robi na czytelniku – tak ważne przecież – pierwsze wrażenie. Często dzięki okładce sięgamy po tę, a nie inną książkę. Uważam, że jest to bardzo ważne zwłaszcza w przypadku literatury dziecięcej.
Sama uwielbiam książki ilustrowane, zarówno te dla dzieci, jak i dla dorosłych, co niestety obecnie należy już do rzadkości. Nie mam jakiegoś swojego ulubionego typu ilustracji. Potrafię zachwycić się klasyką (Jan Marcin Szancer, Maria Orłowska-Gabryś, Mirosław Pokora, Arthur Rackham, Kay Nielsen) i ilustracją współczesną (Emilia Dziubak, Marcin Minor, Joanna Concejo, Galia Zinko), tą bogatą w szczegóły (Gulnara Faliachowa, Gabriel Pacheco, Władysław Jerko) i tą bardzo prostą (Katarina Sad, Simona Čechová, Oili Tanninen, Oliver Jeffers), realistyczną (Richard Scholz) oraz trochę abstrakcyjną (Stasys Eidrigevičius).
Fascynuje mnie różnorodność i dlatego na swojej stronie staram się pokazywać prace ilustratorów z całego świata, cechujących się odmiennymi stylami; pokazać, jak różne może być spojrzenie na ten sam temat (np. baśń).
Myślę, że trzeba pokazywać dzieciom sztukę rysunku w jak najlepszej odsłonie, bo to ona właśnie, jako pierwsza, kształtuje ich poczucie estetyki i wrażliwość.
Czego życzyć Pani na nadchodzącą wiosnę (poza tym, żeby w końcu przyszła!)?
Więcej projektów związanych z książką dziecięcą. To coś, czym chciałabym się zajmować obok książek dla dorosłych.
Obecnie myślę o autorskim projekcie wydania bajek ukraińskich dla dzieci, zatem proszę o życzenia powodzenia również na tym polu 🙂
Dziękujemy za rozmowę i życzymy samych inspirujących projektów!